wtorek, 10 stycznia 2017

Pasje – mieć czy nie mieć. Oto jest pytanie.


Mawia się, że marzenia są tam, gdzie ludzie, bo marzyć może każdy; pasje natomiast – tam gdzie owym marzeniom towarzyszy odwaga w ich realizacji. Stąd już niedaleko do poczucia spełnienia i satysfakcji. Zatem wniosek pojawia się jeden: aby życie cieszyło, trzeba w pewnym momencie przestać gadać i planować, a zacząć działać. Odwaga bowiem bierze się z działania, to magia pierwszego kroku, który pociąga za sobą kolejne. Tyle teorii. Jednak między teorią a praktyką jest jeszcze cały świat, ze wszystkimi problemami, ograniczeniami, możliwościami i ułatwieniami. Pasja jest wyborem, a nie obowiązkiem i nie powinna być obarczona presją na modne zajęcie.
foto Olga Michalec-Chlebik
Moda na pasje
O pasjach mówi się dużo. Czasem zbyt dużo. Zwłaszcza ostatnio odmienia się je przez wszystkie możliwe przypadki i próbuje zmieścić w sztywne ramy definicji. Przyglądaniu się pasjonatom i ich marzeniom zajmuję się od kilku lat i coraz częściej zauważam ogromną presję na to, by pasję mieć. Nie ważne jaką. Pasja jest w modzie, a jej brak w oczach niektórych potrafi nawet dyskryminować. Okazuje się, że najzwyczajniej w świecie coraz większa rzesza nas samych uważa, że trzeba robić coś, co zmieści się w kategorii pasji, a potem żyć nią na co dzień, nawet zrobić z niej biznes. Taka moda i już. Ja natomiast, trochę na przekór, zapytałabym słowami mojego dziadka: czy aby coś było pasją, to wystarczy, że to lubię, czy mam przez to koniecznie nie spać po nocach? Czy jeśli lubię grać w piłkę z wnukiem to jestem mniejszym pasjonatą niż ten, kto podróżuje po świecie autostopem? A co jeśli pasji nie mam wcale, albo ciągle szukam? Czy jestem przez to gorszy?

Marzenia szyte na miarę
W tej wielkiej gonitwie za marzeniami, realnymi lub wydumanymi, proponowałabym trochę luzu. Niech każdy zmieści w tej definicji co mu się podoba, a potem robi to na tyle często, na ile ma ochotę. Życie to nie wyścig za własnym ogonem, a pasja ma nieść frajdę i przyjemność. Ma być odskocznią od codziennego kieratu i przeciwwagą galopu życia, bo obowiązków raczej nam nie zabraknie. Czy to będzie zbieranie kostek cukru z całego świata czy loty motolotnią – nikomu poza mną nic do tego, bo to moje życie i ja będę pisać jego scenariusz. Powinna być dopasowana do osobowości jak kostium szyty na miarę, utkana z talentów i możliwości. Jeśli natomiast ktoś jeszcze nie odnalazł tego, co pasją i marzeniem mu smakuje, to również nie ma powodu do rwania włosów z głowy. Życie to nie wyścig po medale ani o to kto pierwszy na mecie. Gnając na oślep można tylko dostać zadyszki i nigdy nie doczekać się satysfakcji. Codzienność dostarczy nam wystarczająco dużo stresu. Nie warto zatem dokładać sobie zmartwień samemu.

Z pasją jest jak z miłością…
Z doświadczenia rozmów z pasjonatami, których podziwiają tłumy dochodzę do wniosku, że pasja jest jak miłość. Przychodzi nieproszona gdy się jej nie szuka, ale delektuje się życiem. Nie ma daty ważności. Zawsze jednak kocha ze wzajemnością. Widziałam już przedszkolaki, które doskonale wiedziały co jest ich pasją, ale widziałam też osoby przed osiemdziesiątką, które, jak same mówią, dopiero co odnalazły sens życia. Tu nie ma złotej recepty. Jedno jedyne jest natomiast pewne. Nie warto walczyć z marzeniami, bo można tylko przegrać…

niedziela, 30 października 2016

Krótka historia o wartościach, czyli czego uczą sportowe pasje…

Fot. Radosław Nowakowski

„Szybownictwo uczy pokory, odpowiedzialności i odwagi.” To jedne z pierwszych słów, które przeczytałam zanim zdecydowałam się na zostanie pilotem. Zabrzmiało ambitnie i poważnie, ale i bez tej powagi wiedziałam już, że to jest moja bajka.

Tegoroczny sezon spędzam na ziemi, ale jako przyszła matka z tęsknotą zerkam w niebo i z własnej perspektywy zastanawiam się czego uczą sportowe pasje… Dzielę się zatem moimi wnioskami, choć zakładam, że ktoś inny może spojrzeć na to zupełnie innym okiem.

Szybkie podejmowanie decyzji
Lubię ryzyko, ale rozsądnie skalkulowane, takie na miarę własnych możliwości. Szczypta szaleństwa pachnie mi bardziej odwagą niż głupotą, bo dzięki temu marzenia są zawsze o centymetr bliżej. Lotnictwo jednak udowodniło mi, jak istotna jest umiejętność podejmowania szybkich decyzji, bez ociągania się, bez odkładania na potem. Tutaj kilka minut za późno kończy się perspektywą lądowania w polu, uszkodzenia sprzętu. Zaś sama nieumiejętność odpuszczenia i powiedzenia sobie „na dziś wystarczy, bo nie czuję się na siłach” może mieć opłakane skutki. 

Samodzielność
Doskonale pamiętam mój pierwszy samodzielny lot. Pierwszy raz sama za sterami, pierwszy raz na własną odpowiedzialność. Ta przygoda zapachniała wolnością, ale też ogromną odpowiedzialnością. To tak jakby ktoś w jednej chwili wyłączył bezpiecznik i powiedział „twoja kolej”.  Samodzielność budzi się wtedy, kiedy wiemy, że jesteśmy zdani na siebie i już nikt nie chwyci za stery, nie skoryguje. I właśnie wtedy najczęściej zaczynamy lądować dokładnie i precyzyjnie – o wiele lepiej niż w lotach z instruktorem na pokładzie. Dlaczego? Bo bezpieczeństwo usypia czujność, ale też usypia pokłady drzemiących w nas możliwości… Jest takie powiedzenie w lotnictwie, że początkujący pilot dostaje dwa worki – jeden ze szczęściem, drugi z doświadczeniem, a sztuka pilotażu polega na tym, żeby zapełnić ten z doświadczeniem zanim ten ze szczęściem się skończy.

Zmierzenie się z własnym strachem
Licencję pilota zrobiłam dosyć szybko, potykając się po drodze wielokrotnie o własny strach, obawy czy sobie poradzę, lęki – te uzasadnione i te wyssane z palca. Mogłabym książkę napisać o tym, ile razy wmówiłam sobie najczarniejszy scenariusz po to tylko, żeby się potem z ulgą stwierdzić, że strach miał wielkie oczy. Więc patrzyłam w te jego ślepia, za każdym razem z coraz większą odwagą i tak budowałam swoją wiarę w siebie i wiarę w zwycięstwo…  Być dumnym z siebie dlatego, że pokonało się własne ograniczenia – tego nie mają w ofercie żadne kursy, szkolenia czy studia.

Sięganie wysoko po marzenia i patrzenie poza widzialny horyzont
To, co dla jednych jest odległym marzeniem, dla innych bywa niewyszukaną codziennością. Różnica mieści się zazwyczaj w odwadze sięgania po to, co obarczone jest ryzykiem porażki oraz w determinacji do osiągania celu. Nie bez powodu ci, którzy sięgają wysoko to jednocześnie ludzie, którzy osiągają największe rezultaty. Wysiłek w realizowaniu dużych i małych przedsięwzięć jest bowiem zawsze ten sam, podobnie jak zaangażowanie. Działając z rozmachem zwiększamy zatem swoje szanse na spektakularny sukces. A najlepiej rozumieją to sportowcy, którzy zwykli coraz wyżej podnosić poprzeczkę samym sobie.

Zaufanie
Zaufanie to waluta reputacji, którą posługują się liderzy. Zaufanie chodzi w parze ze spokojem, opanowaniem i pewnością siebie, która się udziela innym. Zrozumiałam to dopiero w momencie, kiedy dostałam zaproszenie na lot na akrobacje. Poleciałam z pilotem, którego umiejętności bez wahania mogę określić jako mistrzowskie. Jako pilot zaledwie początkujący w temacie akrobacji, znałam zaledwie kilka figur. Poprosiłam zatem o pokazanie takich, których nie znałam. Co było dalej? Otóż zamilkłam. Zatkało mnie. Ja, wygadana jak katarynka, zwłaszcza w takich momentach włącza mi się efekt „achów i ochów” z zachwytu, a tam – oniemiałam. Kilkanaście minut po starcie pilot odwraca szybowiec na plecy. Lecimy głową do dołu, a on spokojnie jakby nigdy nic tłumaczy mi o prędkości, przechyleniu itd. Miałam wątpliwości, czy utrzymają mnie pasy, ale chyba nigdy wcześniej nie miałam tyle zaufania do drugiego człowieka. Jego opanowanie i spokojny głos były niepisaną gwarancją bezpieczeństwa.

 Jak żyć, żeby żyć…
Sport uczy doświadczania życia i tego wszystkiego, co się na życie składa: sukcesów, wątpliwości, porażek, podnoszenia się i próbowania od początku. Sukces odniesiony zbyt łatwo byłby mdły, a porażki są jak przyprawa doprawiająca życie do smaku. Sport uczy doceniać to, nie przywiązywać się do poczucia straty i pracować na to, żeby życie codziennie smakowało wybornie. Stąd już niedaleko do poczucia życia pełną parą, tak na 100% i bez rozmieniania się na drobne.
Jak mawiał Nelson Mandela, sport ma moc zmieniania świata. Dlaczego? Bo kształtuje w nas cechy, w które nikt inny nas nie wyposaży. Bo buduje naszą wiarę w sukces, determinację i zaufanie do siebie. Bo uczy tego, że efekty zależą od wysiłku włożonego w trenowanie siebie, a nie oczekiwanie aż świat się dopasuje... Zatem nie żałujcie ani sobie, ani swoim dzieciom sportowych wyzwań, czasem to najlepsza ścieżka do tego, by nauczyć się, jak sięgać po złoto w życiu…



poniedziałek, 7 września 2015

Chciałabym i boję się… czyli o odwadze i strachu w realizacji marzeń.

Według Helen Keller życie jest przygodą dla odważnych, albo niczym.  Jedno albo drugie. Białe albo czarne. Ale czy na pewno szczęście to wybór zero-jedynkowy, bez kolorów pośrednich? Być może nie do końca. Wszystko zależy od tego jak wiele chcemy od życia. Pewne jest natomiast, że nie warto walczyć z marzeniami, bo można tylko przegrać. Owszem, lęk przed nieznanym każe pozostać w zastanej rzeczywistości, ale przychodzi czas, gdy codzienność nie tylko nie wystarcza, a wręcz zaczyna uwierać. Może zatem warto skusić los i sięgnąć po złoto?



Szczęście zdaje się być produktem szytym na miarę i każdy ma niejako swoją własną taktykę na jego zdobywanie. Jedni lubią zaszaleć, inni będą działać bardziej ostrożnie i zachowawczo, zależnie od rozmiaru i skali tego, co im się przyśniło i zapachniało spełnieniem. Zawsze jednak to własne marzenia smakują najlepiej, a to, ile odwagi potrzeba do ich realizacji, pozostaje zawsze sprawą indywidualną. Każdy bowiem na inne zapotrzebowanie na życiowe fajerwerki. Moje okazały się całkiem pokaźne…
Strach – pomaga czy szkodzi?
Razem z lotnictwem odkryłam, że kobiecość miesza się we mnie ze sporym zapotrzebowaniem na adrenalinę. Pasowało mi to. Na kursie szybowcowym byłam jedyną kobietą. Czy bałam się bardziej niż koledzy? Nie wiem. Ale były chwile, kiedy bałam się bardzo, zwłaszcza kiedy wiał silny wiatr i Matka Natura na lotnisku chciała twardzieli. Nie czułam się dobrze w tej roli. Były momenty, kiedy widząc naprężającą się linę przy starcie za wyciągarką miałam ochotę ją wyczepić i zwiać gdzie pieprz rośnie, najlepiej daleko, żeby nikt nie wiedział, nie pytał. Kilkadziesiąt sekund później już nie żałowałam, że tej liny nie wyczepiłam. Granica strachu przesuwała się, można by rzec, niebotycznie…  zupełnie jak w powiedzeniu: „strach zapukał do drzwi, otworzyła mu odwaga i nikogo nie ujrzała”. Ale pewnego dnia poszłam do mojego instruktora i po prostu powiedziałam, że się boję, a to powoduje, że nie jestem pewna czy nadaję się na pilota. Instruktor powiedział, że jeśli kiedykolwiek przyjdę do niego i powiem, że się nie boję, to zabroni mi latać. Ta odpowiedź wyleczyła mnie ze strachu przed… samym strachem. Od tamtej pory traktuję go jak sojusznika i dodatkową polisą ubezpieczeniową, bo dopóki się boisz – zachowujesz czujność.

Sięgaj po złoto…
Na jednym ze „Spotkań z Pasją” Natalia Kowalska, która była jego gościem, powiedziała, że marzenia mają być odważne i mają przerażać, bo dopiero wtedy są warte spełnienia. Po tych słowach na sali zapadła wymowna cisza. W ustach kobiety zasiadającej za sterami Formuły 2 zabrzmiało to jak usprawiedliwienie strachu i zachęta do sięgania po marzenia zachłannie i odważnie, nigdy ostrożnie. Okazuje się bowiem, że sekret mistrzów to sięgać wysoko, nastawiać się na mistrzostwo i nie godzić się na nic mniejszego. Życie najlepiej smakuje wtedy, kiedy każdego dnia sięgamy po złoto, nie po brąz, a już na pewno nie po to, co poza podium.
To, co najlepsze w życiu, mieści się po drugiej stronie strachu – o pół kroku dalej niż on sam. Nie łatwo się tam sięga, ale warto, bo potem przychodzi satysfakcja przekraczania własnych granic, która motywuje do kolejnych wyzwań. Trzeba też pamiętać, że ludzie będą chętnie ustawiać się w roli doradców. Ich rady, zapewne podszyte lękiem i być może własnymi niespełnionymi planami, nie zawsze będą nam przystawać. Ludzie lubią mieć rację, sami namawiają żeby czegoś nie robić, bo jest to usprawiedliwieniem tego, dlaczego sami tego nie zrobili. Radziłabym ich słuchać uważnie i z szacunkiem, ale decyzję podejmować samodzielnie i w zgodzie z własnym sercem.
Czy żyję tak, bo lubię, czy tylko brak mi odwagi?
Pół biedy jeśli to pierwsze. O zgrozo – jeśli drugie. Odwagą być może największą jest zrobić coś, na co absolutnie nie jesteśmy gotowi, skusić los, podjąć ryzyko i sprawdzić czy było warto. Emerytura nie wszystko zabiera, ale na pewno nie przychodzi z ponowną ofertą tego, co życie proponowało wcześniej... Moja babcia, patrząc na (jak sama mawia) „wyczyny i fanaberie” moje i moich znajomych powtarza zawsze, że trzeba od życia brać tyle, żeby radość kipiała uszami i zawsze dodaje, że gdyby dziś była w moim wieku, to dopiero teraz wiedziałaby jak żyć. Może nie każdemu pisany jest Mount Everest. Zapewne nie wszyscy zechcą spróbować rajdów długodystansowych na pustyniach. Ale pewne jest, że kiedyś się zestarzejemy i oprócz tego kto będzie wtedy obok nas, ważne jest co będziemy mogli wspominać i na co patrzeć z uśmiechem w oczach.
Wiara w to, że coś jest niemożliwe chroni góry przed przenoszeniem. Słynna wymówka pod tytułem "nie da się" jest powodem wielu żałosnych historii klęsk, porażek i niespełnionych marzeń zakończonych równie żałosnym "i tak wiedziałem, że się nie uda". Kiedy zawodnik wychodzi na boisko bez wiary w wygraną, porażka jest jak słony napiwek doliczony do tego rachunku. Sukces nie przychodzi sam po zapachu zupy pomidorowej. Żeby życie cieszyło trzeba po ten sukces wspiąć się wysoko, zawalczyć i podjąć ryzyko. Bez tego każda droga zaprowadzi nie na Mount Everest a zwyczajnie w krzaki...

Lekarstwo na strach? Działać!
Ryzyko wkalkulowane jest w realizację marzeń, tak samo jak obawa, że się nie uda. Lekarstwem na jedno i drugie jest zrobienie czegoś, ... czegokolwiek. Potem większego czegokolwiek, które zbliża do celu, choć odrobinę, chociaż o krok, a z każdym krokiem jest o jeden krok mniej, o jeden bliżej. Nie wykupisz ubezpieczenia od niespełnionych marzeń. Branie życia w swoje ręce to twoja odpowiedzialność. Tylko twoja... To też obowiązek wobec dzieci. Bardzo łatwo znaleźć sobie wygodną wymówkę: praca, dzieci, partner, itp. Ale jeśli uwiesimy się na jednej z nich, to za lat kilka dramat murowany. Może się bowiem okazać, że nic nie jest na zawsze, a umiejętność sięgania po to, co w duszy gra bywa zbawienna.

Nie chodzi bowiem o to, aby „zagęścić życie przed śmiercią” robiąc tysiąc rzeczy jednocześnie, ale o to, by z tego tysiąca wybrać jedną, przy której pozostałe 999 przestaną mieć znaczenie. Nie można także ciągle tylko przygotowywać się do życia, trzeba raczej być gotowym, by żyć… Prawdziwa odwaga to zrobić coś, na co absolutnie nie jesteśmy gotowi… I jeśli nigdy nie zdobędziemy się na to, co trudne, to przyjdzie taki moment kiedy świat wykopie w wygodnego fotela nie pytając czy jesteśmy gotowi. Nie odkładajcie zatem życia na potem, na od poniedziałku, na po urlopie, na nowy rok, na "święte nigdy". Bierzcie z niego pełnymi garściami, odważnie, zachłannie i smakujcie każdy moment. Koniec końców i tak będziemy mieć tylko tyle, po ile sami odważyliśmy się sięgnąć... A jeśli zdarzy się nie sięgnąć wymarzonego szczytu, to przecież świat się nie zawali, przyjaciele nie odejdą a pies nie zdechnie. A zatem… bój się i rób co zamierzasz!

foto S. Kozik

wtorek, 1 września 2015

Urlop na Księżycu, czyli o poszukiwaniu recepty na życie z pasją…

Trudno żyć z pasją, kiedy się jej jeszcze nie znalazło, trudno o frajdę z codzienności, kiedy owa codzienność bardziej frustruje niż przyprawia o rumieńce na twarzy. Jak zatem znaleźć pasję, po czym rozpoznać i skąd wiadomo, że to ta najlepsza dla mnie?

foto Jacek Lewiński


Uciekałam od odpowiadania na te pytania bardzo długo. Bo z pasją jest jak z zakochaniem. Dopada w najmniej oczekiwanym momencie i zazwyczaj wtedy, kiedy wcale jej nie szukamy. Pasji nie da się zmieścić w sztywne ramy definicji, ani żadna formuła excella do niej nie pasuje. Nie ma też jednej uniwersalnej recepty na życie z pasją. Ciągle mam przekonanie, że sam fakt, iż znalazłam własną nie upoważnia mnie do wymądrzania się na temat ścieżek, które do niej prowadzą, bo znam tylko jedną. Moja pasja zagrała na strunach mojego serducha, dlatego szybko się „dogadaliśmy”, ale nie ma gwarancji, że ktoś inny pokocha dokładnie to samo.
Żeby jednak nie zostawić czytelników zupełnie bez próby odpowiedzi, wypytałam znajomych pasjonatów o ich recepty na życie w zachwycie. Być może ktoś z was, drodzy czytelnicy, znajdzie w tym złoty środek lub chociażby inspirację do swoich własnych poszukiwań. Weźcie poprawkę na te pomysły i szukajcie własnych. Jeśli znajdziecie swoje pasje – napiszcie do mnie koniecznie jak tego dokonaliście. Może się bowiem okazać, że znajdziemy wspólny mianownik…
Z wielu historii pasją podpisanych wniosek jeden się nasuwa: życie bez niej jest jak mecz oglądany z perspektywy ławki rezerwowej, bez własnego w nim udziału. Niby jakieś emocje były, ale satysfakcji ciągle brak i niesmak pozostaje. Dlatego we własnym życiu warto być głównym aktorem a nie biernym widzem i, co równie ważne, przeżyć je według autorskiego scenariusza, a nie cudzego na nie pomysłu. Od czego zacząć?

Trzeba wyjść z domu, bo cuda dzieją się za progiem…
Najlepszy tego dowód sprawdziłam na własnej skórze rok temu.  Pojechałam z koleżanką na lotnisko sportowe, żeby polatać szybowcami. Na miejscu okazało się, że sprzęt ma awarię i nie ma szans na wzbicie się w powietrze. Koledzy wrócili do domu, po czym Monika rzuca pomysł, żeby wrócić za kilka godzin z kocykiem, książką i kawką. Lotniskowi bywalcy wiedzą, że najlepiej się czyta pod skrzydłem samolotu, a nawet najbardziej podła kawa na lotnisku smakuje jak napój bogów. I tak zaczytując się w tym przypływie szczęścia podchodzi do nas sympatyczny pan z pytaniem czy pomogłybyśmy w rozkładaniu balonu w zamian za lot tym kolorowym cudem. Lot balonem mi się marzył, rzecz jasna, od dawna. Efekt był taki, że spędziłyśmy cudny dzień w genialnym towarzystwie i z przygodą, która na długo zostanie w głowie. A żeby minąć się z tym marzeniem wystarczyło zwiesić głowę na kwintę, wrócić do domu marudząc, że nie dało się polatać tego dnia i zasiąść przed telewizorem… Takich rozwiązań nie polecam!
Pasji na pewno nie znajdzie się siedząc w domu z kartką i długopisem w ręku i zastanawiając się co mi sprawia frajdę. Ta taktyka sprawdza się w wielu innych przypadkach, ale pasja karze wstać z fotela i pójść za tym, gdzie intuicja zaprowadzi, włączając dziecięcą ciekawość i wściubiając nosa wszędzie tam, gdzie coś zwróci naszą uwagę. W pasjach musi się dziać, gotować na buzującym ogniu, inaczej będzie pachnieć nudą i znowu czegoś będzie brakować.

foto Jacek Lewiński


Dziecięce marzenia, zwłaszcza te szepczące, nie mają terminu ważności.
Warto się zastanowić za czym odwracaliśmy głowę jako dzieci i z jakim marzeniem zasypialiśmy. Dzieciaki mają to do siebie, że idą tam, gdzie ich ciekawość poniesie. Boją się mniej niż dorośli i szybko zapominają o pozbijanych kolanach czy łokciach. Dzięki temu niczego nie przekreślają. Nie zastanawiają się czy można latać w okularach i czy trzeba do tego zdrowia kosmonauty, tylko ładują mi się po kolei do każdego szybowca z przekonaniem, że każdy kolejny na pewno jest inny i ciekawy. Uwielbiam takim małym zapaleńcom pokazywać lotniskowe cuda i patrzeć na otwarte ze zdziwienia buzie, a potem patrzeć jak wracają za kilka dni z kolejnymi pytaniami. Pasja jest tam, gdzie oczy błyszczą i policzki się rumienią na samą myśl o tym, gdzie ta przygoda może zaprowadzić. Jedno wiem na pewno. W takich chwilach warto odpuścić sobie rozumową kalkulację i pójść za głosem serca. W życiu emocje bywają nie najlepszym doradcą, w pasjach jest odwrotnie…

Co cię powstrzymuje?
Kilka miesięcy temu, przy nieplanowanej pogawędce z panem policjantem na temat prędkości rozmowa nagle zeszła na temat latania, bo panu się całe życie marzyło spróbować, ale nigdy się nie odważył. Pytał więc jak to jest, a mnie przez myśl przemknęła najkrótsza i zarazem najbardziej przekonująca rozmowa z kolegą z pracy, który przed laty słysząc ode mnie że chciałabym wiedzieć jak to jest - zapytał tylko „a co cię powstrzymuje?”. Gdyby nie on, nie pisałabym dziś tego artykułu, nie wiedziałabym jak smakuje podniebna wycieczka i ściganie się z żywym bocianem w jednym kominie, nie byłoby też ani „Spotkań z Pasją”, ani wielu innych spełnionych marzeń. Stąd wniosek, że do znalezienia pasji, potrzeba gotowości podjęcia ryzyka, że coś się nie uda, że się nie spodoba i trzeba będzie szukać dalej. Ale wierzcie mi, że ta gra jest warta świeczki. Naprawdę warto kilka razy się potknąć i pomylić, żeby znaleźć tę właściwą, a znaleźć można tylko szukając.
Ktoś powie, że to kosztuje. Owszem. Jak wszystko. Ale trzeba pamiętać, że za pasje płacimy walutą codzienną, a mimo to, ich realizacja daje w zamian emocje i wrażenia niemożliwe do wycenienia wartością nominałów. Pasja jest ponadto jak życiowy piorunochron. Nawet jeśli wszystko dokoła spłonie od jednej zapałki, to ona zostaje – wciąż ta sama i wciąż tak samo cieszy.

Podsumowując, muszę przyznać, że nadal nie umiem dać jednej i niezawodnej recepty na to, jak pasji szukać ani gdzie ją znaleźć. Zwłaszcza tej prawdziwej, niebędącej tylko zajęciem na czas, gdy nie muszę gnać za własnym ogonem. Ale wiem, że jak już znajdziesz, to dostaniesz takiego kopniaka pozytywnych wrażeń, że Księżyc wyda się osiągalny w planach urlopowych…

foto Jacek Lewiński

Pasja i życiowa równowaga, czyli co ma piernik do wiatraka?

"Wykorzystuj swoje talenty, wyróżniaj się i nie myśl odchodzić z tego świata dopóki światu nie będzie żal, że odchodzisz." Te słowa Samuela Johnsona zdają się idealnie podsumowywać ideę ludzkiego zapotrzebowania na pasję, która wytycza życiowe ścieżki, nadając im głębszy sens i obiecując osiągnięcie harmonii. Prawdopodobnie ułatwia również odnalezienie owego punktu, z którego łatwiej jest opuścić ten świat z poczuciem spełnienia i satysfakcji. Ale czy rzeczywiście spełnienie i równowaga zawsze idą ze sobą w parze?

foto Jacek Lewiński Ulotne.com


Coraz modniejsze i powszechniejsze w ostatnim czasie staje się poszukiwanie życiowej harmonii rozumianej jako element konieczny do osiągnięcia szczęścia. Absolutnym „must have” tejże staje się pasja, którą należy przyjąć jako przeciwwagę zawodowego kieratu i kariery, zajęcie twórcze, uskrzydlające i odprężające. Skoro bowiem nasza praca ma jakość premium, odpoczynek również powinien dorównywać tym standardom.

Czy pasja może być zatem remedium na zachwiany work-life balance? Niestety, moje doświadczenie podpowiada, że nie. Mało tego! Potrafi ona jeszcze bardziej zakłócić tę równowagę, zamieszać w dotychczasowym życiu i poprzestawiać priorytety w kolejności absolutnie nieprzewidywalnej. Pasja bowiem domaga się działania dyktowanego błyskiem w oku, a taki motywator jest jednym z najskuteczniejszych i prowadzić może do dużych zmian. Efekt? Zatracamy się w ulubionym zajęciu, wsiąkamy po uszy i przestajemy nawet tęsknić za spokojem kojarzonym z równowagą. W takim obrocie spraw harmonia przytrafia się rzadko, choć nie należy odbierać tego negatywnie. Okazuje się bowiem w perspektywie czasu, że najbardziej cenimy sobie właśnie te chwile, kiedy pochłonięci czymś, co nam w duszy gra, zapominamy o całym świecie, a jedynie zmęczenie czasem przywołuje nas do porządku.

Co zamiast spokoju?
Pasja, ta prawdziwa, jest jak klucz do magicznych drzwi, za którymi może nie będzie równowagi i harmonii, ale z całą pewnością będą wypieki na twarzy i uśmiech widoczny w oczach. Będzie też poczucie, że prawdopodobnie nie zawsze błogi spokój jest nam potrzebny do szczęścia, a czasem zwyczajnie wolimy tę iskierkę, która zapala płomień w sercu i nie pozwala zasnąć z nadmiaru wrażeń. Pytanie tylko jak ją znaleźć? 

Jak rozpoznać pasję?
Kiedy rozpoczynałam moją przygodę z lotnictwem, mój znajomy podzielił się ze mną swoją receptą na rozpoznanie czy moje nowoodkryte zajęcie jest pasją, czy tylko kolejnym ciekawym hobby. Otóż, według niego, prawdziwą pasję rozpoznaje się po trzech elementach. Po pierwsze (i najważniejsze!): symptom najistotniejszy to zegarek, który pokazuje jakieś cyferki, ale pojęcie upływającego czasu przestaje istnieć. Po drugie: nawet żyjąc oszczędnie na co dzień, nie liczymy się z kosztami gdy w grę wchodzi ulubione zajęcie. Pasjonat nie żałuje ani złotówki wydanej na to, co kocha, ale też nie oddałby ani minuty spędzonej z pasją. Wreszcie po trzecie: przychodzi taki moment, kiedy stwierdzamy z dumą, że nie było łatwo, ale było warto. Satysfakcja przychodzi w parze z poczuciem smakowania życia i czujemy, że wiemy jak brać z życia pełnymi garściami.

Nie bez powodu stare porzekadło mówi, że "kiedy pasja staje się życiem, wtedy życie staje się pasją". Takiego życia, podpisanego pasją i błyskiem w oku wszyscy sobie życzymy. Najlepiej jeszcze, żeby na niej zbudować dochodowy biznes i satysfakcja wydaje się należeć do pakietu gwarancyjnego na całe życie. Otóż nie, pasja przychodzi z tym, co pozwala nam smakować życie i delektować się codziennością w wyjątkowym wydaniu. Bywa wymagająca i trudna, ale zazwyczaj kocha ze wzajemnością. Bardzo często pochłania bez reszty, wymaga inwestycji czasu, pieniędzy. Wymaga również ciągłego wychodzenia poza strefę komfortu, przekraczania własnych ograniczeń i odkrywania nowych pokładów odwagi.

Co mają wspólnego pasjonaci?
W ciągu kilku ostatnich lat poznałam więcej pasjonatów i sportowych zapaleńców niż kiedykolwiek wcześniej. Dociekliwie wypytywałam ich o drogę na szczyty możliwości, o sposoby na przekraczanie własnych ograniczeń i uczucia, które im towarzyszą. Na ustach wszystkich pojawiały się słowa klucze takie jak: determinacja, odwaga, wsparcie, wiara w zwycięstwo. Moim zdaniem potrzeba też szczypty szaleństwa i odrobiny zuchwałości by podjąć rękawicę i podjąć się wyzwania, które często grubo przekracza nasze aktualne wyobrażenia o drzemiących w nas możliwościach. Nie bez powodu właśnie ci, którzy kochają to, co robią, sięgają szczytów w swoich dziedzinach, ustalają rekordy i pokazują, że granice są tylko tam, gdzie sami je postawimy.

Kiedyś upatrywałam swojego szczęścia w chwilach spokoju przy kominku z kubkiem aromatycznej herbatki. Potem zrozumiałam, że nie da mi tego sportowa pasja. Ona każe wyjść z domu i pójść przed siebie bez gwarancji odnalezienia drogi powrotnej. Być może trzeba będzie zmoknąć, zabłocić buty, pozbijać łokcie i kolana. Z pewnością trzeba będzie szukać rozwiązań, które zdawały się nie istnieć, ale tylko tak można zrozumieć, że po takiej przygodzie herbatka przy kominku smakuje o niebo lepiej, a chwila spokoju (choć krótka) jest jak wisienka na torcie.


W życiu pasją jest coś ze zdobywania szczytów, zaklinania codzienności i doprawiania jej do smaku odrobiną wrażeń. Tu nie może być mowy o równowadze, bo prawdziwa pasja zazwyczaj przechyla szalę work-life balance na przeciwległy koniec, bez pardonu zmieniając standardy życia. Znam nawet takich, którzy przeorganizowali swoje życie zawodowe i rodzinne dostosowując je do pasjonującego zajęcia. Czy było łatwo? W żadnym wypadku! Czy było warto? Zdecydowanie tak… Zatem takiej właśnie życiowej nierównowagi wam życzę, połączonej z poczuciem, że świat kłania się wam do stóp i z błyskiem w oku, którego nie da się przegapić.

foto Jacek Lewiński Ulotne.com

niedziela, 30 sierpnia 2015

Mama z pasją, czyli o tym, że rezygnacja z marzeń to zbrodnia na własnym szczęściu.

Dzieci i pasje. Pieluchy i wyzwania. Odpowiedzialność i marzenia. Jak to połączyć? Czy wspólny mianownik dla takich skrajności jest jeszcze możliwy? A może zawsze był…

foto Jacek Heliasz, na zdjęciu Paulina Rafalik


Minęły już czasy, kiedy macierzyństwo zamykało kobiety w domu odbierając szanse na zrobienie kariery czy realizowanie odważnych pasji. Dziś to raczej my same budujemy sobie mury, żeby usprawiedliwić brak działania i własne decyzje – zwłaszcza te, z których po latach nie do końca jesteśmy dumne. Owszem, nie każda życiowa ścieżka jest usłana różami… bez kolców. Bardzo często jednak najlepsze rozwiązania zdarzają się właśnie tym, którzy skupiają się na możliwościach, a nie na ograniczeniach.

Poświęcanie się
Mawia się, że kobiety mają tendencję do poświęcania się, albo że czują się potrzebne do momentu, kiedy mają komu robić kanapki. Jedno i drugie pachnie dramatem. Może się bowiem okazać, że nic nie jest na zawsze. Cytując Jacka Walkiewicza, z poświęcaniem się jest tak jak z jajecznicą na boczku: kura się zaangażowała, a świnia się poświęciła… Dlatego nie warto rezygnować z siebie, z tego co przynosi satysfakcję, pozwala zresetować się po codziennym galopie i nabrać sił do podbijania świata. Za kilka lat, kiedy dzieci dorosną i odejdą w swoją drogę, to właśnie pasja będzie tym, co zostaje i sprawia, że każdy dzień nadal smakuje wyjątkowo.

Z drugiej strony pasja to obowiązek wobec dzieci. Nie wychowujemy ich dla siebie, ale dla świata. Mały człowiek nie nauczy się szczęścia patrząc na mamę ciągle zatroskaną o wszystko i rezygnującą z siebie, odkładającą swoje marzenia na koniec. Obowiązków nigdy nam nie zabraknie. Deficyt w tej dziedzinie raczej się nie zdarzy. Czas na to, co buduje naszą osobistą satysfakcję, trzeba sobie wynegocjować… z samą sobą, z tym, co muszę, co powinnam, a co po prostu chciałabym. Emerytura nie zabiera wszystkiego, ale z pewnością nie przychodzi z ponowną ofertą tego, co życie oferowało wcześniej.

„Jak można narażać się mając małe dziecko…”
Kiedy po raz pierwszy prezentowałam Paulinę Rafalik jako bohaterkę „Spotkań Pasją” na portalu społecznościowym, w komentarzach wykipiało oburzenie jednego z obserwatorów. Kobieta w stroju skoczka, ze spadochronem na plecach, przytulająca kilkutygodniowe dziecko tuż przed wejściem do samolotu. To zdjęcie dla mnie osobiście zagrało na emocjach, ale tych pozytywnych. Zobaczyłam w nim niezwykłe połączenie siły i kruchości, marzeń i odpowiedzialności, ale też odwagi brania z życia pełnymi garściami i nierezygnowania z siebie. Na wszystko jest w życiu miejsce i czas. Tymczasem w komentarzach przeczytałam o niebezpieczeństwie i nieodpowiedzialności. Rozumiem, że taki punkt widzenia wynika po części ze strachu, po części z troski, ale przecież każdy z nas ma prawo spełniać swoje marzenia na własną odpowiedzialność. Dzieci są tylko wymówką, którą często dla własnej wygody uparcie pielęgnujemy. A gdyby tak spojrzeć inaczej i powiedzieć sobie, że moja pasja może sprawić, że moje dzieci będą dumne ze swojej mamy?

 Okiem przyszłej mamy
Temat jest dla mnie osobiście coraz bliższy, bo już niebawem sama będę mamą. Zastanawiam się na ile ten mały skarb zmieni moje własne podejście do lotnictwa. Ile odwagi zaszczepiły we mnie moje ukochane akrobacje szybowcowe i ile jej zostanie do kontynuowania tej przygody z chwilą przyjścia na świat malucha. Dziś, mimo chwilowego „uziemienia”, tęsknię za lataniem, dlatego bywam często na lotnisku. Nie umiałabym zrezygnować z tego, co kocham, bo wtedy potraktowałabym moje dziecko jako niewygodną przeszkodę, a przecież to nie prawda. Nie dziwię się zatem Paulinie i żadnej innej matce, która dzieli się ze swoim dzieckiem tym, co dla niej najważniejsze, zaszczepiając od początku chęć walki o marzenia w małej główce. Dzieciom można tłumaczyć zasady, reguły i prawa rządzące światem, ale i tak najcenniejsze wnioski wyciągną patrząc na to, co robimy i na to, na ile nasze słowa pokrywają się z działaniami. Coraz bardziej też rozumiem, że odpowiedzialność za małego człowieka jest dla mnie samej dodatkową polisą ubezpieczeniową. Bowiem człowiek mający taką świadomość smakuje życie i delektuje się nim, ale nie naraża się niepotrzebnie.

Z perspektywy 80-latka…
W sprawach wyzwań podjętych i tych, z których zrezygnowaliśmy zbyt wcześnie, zazwyczaj pytam starszych ludzi. Najczęściej tych, których cyfra w metryce świadczy już o dużej mądrości życiowej i doświadczeniu, a błysk w oku o przygodzie, której nie przespali za życia i o której chętnie opowiadają najmłodszym. Pamiętam jak z zapartym tchem słuchałam opowieści dziadka o skokach spadochronowych w wojsku. Dziś wracam myślami do tych barwnych opowieści i mam nadzieję, że również moje wnuki po latach zobaczą we mnie kogoś, kto wiedział, jak smakuje życie w zachwycie. Ale przede wszystkim będą widzieć we mnie osobę zadowoloną z życia i taką, która nie ucieka od marzeń w tanie wymówki. Te wymówki, które jak drzazga w oku nie pozwalają patrzeć na sukcesy innych odnoszone w dziedzinach, w których sami skapitulowaliśmy. Ja nie wywieszam białej flagi na moich marzeniach. I nie sprzedam ich za pozorny spokój podszyty cichym żalem, że jednak mogło być inaczej.

Podsumowując, może nie warto poddawać się na starcie… Nikt nie każe nam zdobywać medali, startować w mistrzostwach świata, zdobywać Mount Everest i poświęcać wszystko w imię pasji, ale warto je mieć. Choćby po to, żeby nasze dzieci kiedyś pomyślały, że fajnie mieć taką mamę… 


foto Jacek Heliasz, na zdjęciu Karolina Wiśniewska

artykuł dostępny również w magazynie Dolce Vita

piątek, 28 sierpnia 2015

Przerwa w działalności Fundacji Smakuj Życie

Wszystkich zainteresowanych informuję, że chwilowo Fundacja Smakuj Życia postanowiła zwolnić tempo swojej działalności społecznej, zwłaszcza w projekcie "Spotkania z Pasją". Przez najbliższy czas można oczywiście poczytać moje felietony w magazynie Dolce Vita, które powinny się pojawiać regularnie co dwa miesiące.
Poza tym przez pewien czas będzie również mniej "Spotkań z Pasją" w realu, ale spokojnie - wielki come back z pewnością zaskoczy Was nowymi pomysłami. Powód bardzo życiowy i wymagający czułej uwagi i obecności, ale jak każde wyzwanie podejmuję je z ciekawością tego, co przede mną. Spotkania z Pasją miały pokazywać jak łączyć życiowe role, będzie zatem okazja do sprawdzenia tego na własnej skórze, a niebawem wracamy tym razem w tandemie i z najwierniejszym kibicem. Do zobaczenia! Bierzcie z życia pełnymi garściami i smakujcie życie, bo jest tylko jedno ;)

foto. Kinga Witkowska